Pillars of Eternity czyli powrót do przeszłości

Pillars of Eternity czyli powrót do przeszłości

Odkąd tylko ogłoszono, że pojawi się gra pokroju Baldur’s Gate moje serce stanęło na kilka chwil. Z jednej strony radości nie było końca, bo miała powstać gra z gatunku najlepszego z najlepszych (czytaj RPG), z założenia oferująca wielogodzinną rozgrywkę, w starym stylu, z dosyć biedną jak na te czasy grafiką i właśnie to wszystko było w niej najlepsze. Z drugiej jednak strony od razu włączyło mi się czerwone światło – znowu to spie.. zepsują. Na bank tak będzie, bo miało to już miejsce naście razy, kiedy tylko podjudzona przez wszechobecny hype, nakręcałam się miesiącami, by następnie kupić grę za jakieś chore pieniądze (tak, jestem z tych co uważają, że gry kosztują zdecydowanie za dużo), a później wyłączyć ją po maks trzech godzinach i to wyłącznie wtedy jeśli miałam tyle szczęścia, że jej fabuła nie skończyła się po 2,5h..

Tym razem marzyłam o tym, by było inaczej

Zbezczeszczono by bowiem moje (i pewnie nie tylko ;)) wspaniałe wspomnienia z okresu kiedy pojawiło się rzeczone Baldur’s Gate, Planescape: Torment czy nieco późniejsze już Neverwinter Nights. Z drugiej zaś strony mimo tego, że powyższe ukazały się 15 (!!) lat temu i przez fanów ograne zostały niczym grindowanie w Diablo, ciężko było sobie wyobrazić, że gra w tym klimacie znajdzie dużą rzeszę odbiorców, rynek się zmienia, a wszyscy dookoła najmocniej skupiają się nad możliwością wyciśnięcia jak najbardziej zbliżonej do rzeczywistej, animacji wody.. Po liczbach na kickstarterze (4 mln dolarów zebrane od ok 77 tys darczyńców) można wywnioskować jedno – popyta na gry tego typu wcale nie zmalał. Mimo tego, że tytuł nie jest graficznym dziełem sztuki, są ludzie, którzy nie tylko chcą w niego zagrać, ale jeszcze dołożyć swoje 5 zł do powstania tego typu gier. Zadziwiające, czyli grafika to nie jest 90% sukcesu?

Cień Baldur’s Gate

Niestety na pewno stało się jedno – cień Baldur’s Gate krąży nad Pillarsami jak sokół nad gniazdem, z jednej strony mam wrażenie, że gdyby nie okrzyknięto ich następcą BG, studio Obsidian nie odniosłoby takiego medialnego sukcesu, z drugiej strony jest to niewątpliwie krzywda dla tego tytułu, który nie ma szans przecież wygrać z sentymentami i wyidealizowanymi wspomnieniami z przeszłości, szczególnie, że dla wielu z nas, którzy BG pamiętają, były to lata młodzieńcze, co wiąże się z ogólnie odczuwanym sentymentem, nie sądzę więc by coś takiego dało się przeskoczyć. Pillars of Eternity jest więc przez większość oceniany przez pryzmat BG, ja jednak staram się patrzeć na ten tytuł jak na oddzielną, świetną zresztą produkcję, wartą uwagi, szczególnie dlatego, że niestety ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu, po miesiącu premiery tytuł można kupić już za ok. 70 zł (przeceny), czyli ok. 40% taniej, niż miało to miejsce 26 marca.

Ale co z tym Pillars of Eternity? Postać i fabuła

Przede wszystkim magia tworzenia postaci! Uwielbiam to i sama na całej operacji spędziłam jakąś godzinę. Wiem, że nie byłam w tym odosobniona, bo na portalach społecznościowych licytowałam się z ludźmi ‘kto da więcej’. Nie wiem czym jest to spowodowane – bezmiar opcji tworzenia, mieszania umiejętności, statystyk, pochodzenia, rasy itd., sprawia, że każda ze stworzonych postaci jest unikalna i można mieszać jej statystyki do woli. Oczywiście ilość tekstu wyjaśniającego czego dotyczy dana statystyka także nieco wydłuża ten czas. Ale taki moment przed odpaleniem gry to uczucie mniej więcej jak chwila ‘między ustami a brzegiem pucharu’ – fajnie jest odwlekać moment rozpoczęcia niezwykłej przygody.

Gra jest na pewno warta uwagi, także ze względu właśnie na wspomnianą wyżej cenę. Za 70 zł otrzymujemy naprawdę mnóstwo godzin rozrywki, mocno wciągającą historię i tytuł, który po ustawieniu odpowiedniego poziomu trudności, jest naprawdę mocno wymagający. Może niedzielnych graczy akurat ten fakt niezbyt interesuje, gdyż zawsze jest możliwość ‘przelecenia’ całej produkcji na ‘easy’ nie czerpiąc z niej tego, co w grach jest dla mnie tak fascynujące, czyli radość z wykonania trudnego zadania. Ostatnimi czasy mam wrażenie, że różnego rodzaju tytuły mają spełniać wyłącznie funkcje bycia ładnymi, przyjemnymi i łatwymi by każdy, nawet niedzielny gracz, miał możliwość sprostania wyzwaniom. Pillars of Eternity posiada wiele mocno zróżnicowanych poziomów trudności, ale prawdziwa rozgrywka zaczyna się na tych wyższych. Każda walka prowadzona jest wtedy z niezwykłą rozwagą, a najmniejszy ruch musi być mocno przemyślany. Co prawda po jakimś czasie wysokie poziomy trudności mogą być nieco męczące, bo po 15 powtórce danej walki człowiek czuje się zniechęcony, ja natomiast w takich sytuacjach wyłączam grę, by powrócić do niej następnego dnia i wyjaśnić sytuację niesfornym przeciwnikom ;) Mocno zróżnicowany poziom trudności jest niewątpliwie dla mnie dużym plusem, jeżeli bowiem gra jest zbyt łatwa, to najzwyczajniej w świecie mnie nie pociąga i nie chce mi się w nią grać. Lubię wyzwania ;)

Historia, jak historia – jednych na pewno wciągnie, inni, nie przyzwyczajeni do czytania takich ilości tekstów (a jest ich naprawdę dużo, niczym w grze o Bezimiennym), mogą znudzić się po jakimś czasie i zacząć je omijać, co skutkować może znudzeniem, bo co to za RPG bez wczucia się w porządnie napisaną historię. Polska lokalizacja nie pozostawia wiele do życzenia, brak jest wszechobecnych ‘krzaków’, co mnie jako absolutnej perfekcjonistce, która nie potrafi się skupić widząc kątem oka niedomkniętą szafkę, by mocno przeszkadzało. Mam jednak inny problem, mianowicie bug dźwiękowy, który pojawia się przez pierwszych kilka godzin na początku rozgrywki, zupełnie losowo, częściej natomiast przy chwilowej minimalizacji gry kombinacją alt+TAB:

Jedyne co działa w przypadku wystąpienia, to restart gry. Patch niestety nie rozwiązał tej sytuacji, a szkoda.

 Co z tą Twierdzą?

Ciekawym smaczkiem w grze jest możliwość wybudowania i zarządzania swoją twierdzą. W miarę jej rozbudowy i stawiania ulepszeń otrzymujemy możliwość otrzymania nowych zadań, wydarzeń czy zakupów u pojawiających się wtedy nowych handlarzy. Podejmujemy kroki związane z pojawiającymi się losowymi zadaniami i rekrutujemy jej obrońców. Niektóre z elementów twierdzy dostarczają nam dodatkowych bonusów, takich jak darmowe surowce czy pieniądze. Zadaniem twierdzy nie jest raczej mocna rewolucja w rozgrywce. Ot miły dodatek, który moim zdaniem dodatkowo urozmaica grę. Czytałam wiele negatywnych opinii o tym, że twierdza nic specjalnego nie wnosi i w sumie jest zupełnie niepotrzebna. Wydaje mi się, że zależy to od tego, czego tak naprawdę oczekiwaliśmy od tego typu dodatku. Mnie osobiście wydaje się to ciekawym smaczkiem, przerywającym ciągłą eksplorację czy prowadzenie walki, który nota bene niedostępny był nigdy wcześniej (przynajmniej nie przypominam sobie?) w tego typu produkcjach.

Rzemiosło, czyli zbieractwo się opłaca

Ostatnią już rzeczą na którą chcę zwrócić uwagę jest crafting, który ja osobiście uwielbiam, bo wielką przyjemność zawsze sprawia mi buszowanie po mapach w poszukiwaniu skrytek i innych miejsc ukrywających w sobie unikatowe przedmioty czy reagenty. W Pillars of Eternity mamy możliwość tworzenia zwojów, jedzenia, mikstur oraz zaklinania przedmiotów. Jest to bardzo ważna część mechaniki gry, wielokrotnie bowiem stworzenie kilku mikstur sprawiało ogromną różnicę przeważając szalę ciężkiego pojedynku na moją stronę. Enchanting przedmiotów tyczy się jedynie broni oraz pancerza postaci. Zawsze bardzo starannie należy wybierać przedmioty do zaklinania, gdyż po pierwsze wiadomo, że należy selekcjonować te, których używać będziemy bardzo długo (choć czasem ciężko to określić), a po drugie, na jeden przedmiot nałożyć możemy maksymalnie trzy dodatkowe efekty.

Podsumowując

Pillars of Eternity to świetna gra, która już teraz mocno trzyma się dla mnie na pierwszym miejscu najlepszych gier tego roku. Ciągłe porównywanie jej z takimi niedoścignionymi jednak wzorcami jak Baldur’s Gate jest moim zdaniem mocno krzywdzące, chociaż nie sposób tego nie robić, bo oba tytuły pod wieloma względami są do siebie mocno podobne i reprezentują tak rzadko obecnie wykorzystywany potencjał gier cRPG. Kończąc już ten przydługi tekst, bo znowu miało być te magiczne 4k znaków a wyszło 8k i nikt tego nie przeczyta, kupujcie, bo warto! :)

A jeśli tekst Wam się podoba, to lajkujcie, sherującie i takie tam ;)

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kamil Szkup pisze:

Nie lubię pisać z telefonu, ale jutro wrócę tu z dłuższym komentarzem ;).

Czekam z utęsknieniem na pro dyskusję ;)

Kamil Szkup pisze:

W 100% zgadzam się z Twoim spostrzeżeniem na temat cienia BG, który krąży nad PoE niczym wygłodniały sęp… a może już nie krąży, bo właśnie przysiadł nad skrępowaną ofiarą i zaczął wydziobywać jej wątrobę?

Decydując się na estetykę BG/PT/ID, Obsidian rozdmuchał hype do rozmiarów huraganu, zalet i wad zainspirowania się kanonem można wymienić na pęczki i, mam wrażenie, te dyskusje przyćmiewają walory PoE – ta gra obroniłaby się, nawet gdyby aż tak nie nawiązywała do tytułów, które z rozrzewnieniem wspominamy, baa… nawet na innym silniku byłaby równie apetycznym kąskiem, przynajmniej dla mnie. Hype pomógł, a teraz zaczyna szkodzić, bo gracze zachwyceni x lat temu grami xyz mają wykrzywioną perspektywę, która szybko naprostowuje się po drugiej stronie lustra. Wielu fanów BG (itd.) diametralnie zmieniło się przez lata, które minęły. Zaślepienie wielkimi tytułami ogrywanymi w przeszłości może doprowadzić do sytuacji, w której nowy zachwyt okaże się czymś fasadowym i… runie niczym domy budowane w jednym z najsłynniejszych filmów Barei.

Nie lubię porównywać ze sobą gier, choć często mimowolnie to robię. Seria BG i PT wpisały się w szczególne miejsce w moim sercu z wielu powodów, ale większą miłością darzę Fallout 2 i Arcanum – czuję po prostu, że moje serce mocniej bije na wspomnienie tych dwóch produkcji (choć serię BG zakupiłem już czterokrotnie – wersję anglojęzyczną, premierowe wydania PL, reedycję PL + Enhanced – i spędziłem z nią więcej czasu niż z F2 i A., ogrywając całość sagi od deski do deski 6-7 razy). Być może dlatego łatwiej było mi zachwycić się Pillarsami? Romanse z F3 i FNV były żarliwe, ale nie zakończyły się “czymś więcej”… na myśl o doskonałej kontynuacji Arcanum mam ciarki – marzę o kontynuacji i jednocześnie boje się, że może powstać.

Dopiero czas pokaże, czy odbiorcy będą bardziej zachwycać się sentymentalną podróżą, czy jednak dostrzegą magię “nowego”. Ja grając staram się nie myśleć ani o wczoraj, ani o jutrze.

Od początku wiadomo było, że co by PoE tak naprawdę nie pokazało, to zawsze będzie stało w cieniu BG, czytając każdą recenzję widzę ciągłe porównania, więc spirala nakręca się tak naprawdę sama, z krzywdą dla PoE ogromną, fajnie, że nie tylko ja tak to widzę. Prawda jest taka, że sentymentu nie przeskoczysz, wyidealizowane wspomnienia wszystko będą klasyfikować jako ‘już było’ bądź ‘zbędny dodatek’, wydaje mi się, że jest to niemożliwe tak samo jak żadnemu MMO dotąd nie udało prześcignąć szczególnego dla mnie WoWa, bo mawiam często, że nic po WoWie nie będzie już takie samo ;) Mam nadzieję, że PoE jakoś zgubi ten ogon, bo ja się jaram ciągle, mimo tegoż cholernego sentymentu do BG i sporego już upływu czasu od premiery.

Yzoja pisze:

Nie wiem czy się bawisz w takie rzeczy ;) ale łap nominację do LBA http://yzoja.pl/liebster-blog-award-2015/