Destiny 2, czyli jak spadać, to z wysokiego konia

Destiny 2, czyli jak spadać, to z wysokiego konia

Nie przesadzę, kiedy napiszę, że na ogrywanie Destiny na pececie czekałam lat kilka. W amoku pożądania i nacisku społecznego za czasów jedynki postanowiłam popełnić mezalians i kupiłam konsolę. Jednak zachwyt jedynką w końcu musiał minąć, konsola trafiła w bardziej opiekuńcze ręce, a ja, już z mniejszym entuzjazmem, łudziłam się, że przy dwójce Bungie nie zapomni o pecetowcach. Ku mojemu zaskoczeniu twórcy gry docenili potencjał jaki drzemie w graczach PC, chociaż opóźnienie premiery o miesiąc w stosunku do tej na konsolach nieco ostudziło mój entuzjazm. 

Czymże jest jednak jeden miesiąc? Niczym! Szczególnie, że jako piewca ogrywania tytułów dwa lata po premierze (o tym niedługo!) nigdzie mi się nie spieszy. Dodatkowo, liczyłam przecież na przynajmniej kilka tygodni zabawy, więc było na co czekać. No, ale czy było warto?

Dobry początek

To, co na pewno trzeba przyznać twórcom Destiny 2, to na pewno genialna optymalizacja. Nie ma tu miejsca na szopki rodem z BatmanGate, wersja na PC jest wykonana naprawdę przyzwoicie, wszystko działa płynnie, nawet na kilkuletnich podzespołach. Czasem denerwował mnie nieco dłużący się czas ładowania kolejnych lokacji – wlatywanie na orbitę i zmiana planety chwilę jednak trwała, nawet na poczciwym SSDku. Najbardziej zachwycił mnie jednak feeling strzelania. Mimo że przeciwnicy nawet grając w pojedynkę nie stanowili dla mnie żadnego wyzwania, chciało się grać dalej, bo po prostu fajnie było do nich postrzelać. Początkowo nawet po wykonaniu questa biegałam jeszcze po lokacji, żeby poznęcać się jeszcze nad kilkoma przeciwnikami przymykając oko na to, że praktycznie wszystkich spotkałam wcześniej w jedynce. Małe deja vu i mimo, że nie ma to dla mnie zbyt dużego znaczenia, to jednak twórcy mogliby w tej kwestii postarać się trochę bardziej. 

W toku ogrywania fabuły zorientowałam się, że generalnie mogło by jej nie być. Jest ona na tyle płytka i mało interesująca, że zupełnie nie interesowało mnie gdzie i dlaczego lecę, byleby jeszcze trochę postrzelać. Pojawiające się po zakończeniu głównego questa w lokacji zadania dodatkowe dawały dużo nadziei na to, że twórcy wypełnili grę masą aktywności i po wbiciu maksymalnego poziomu i zakończeniu wątku fabularnego naprawdę będzie co robić. 

No i nie było 

Bo jednak 20 poziomów, które bardziej hardkorowi gracze są w stanie wbić w kilka godzin, to naprawdę niewiele. Oczywiście taki World of Warcraft, który to dosyć często pojawia się w rozmowach o Destiny, to gra, która zaczyna się dopiero po wbiciu maksymalnego poziomu! Nie ma co prawda co porównywać WoW-a z 110 lvlami do Destiny 2, które na tą chwilę ma ich 20, natomiast esencją gry nie miał być raczej sam proces levelowania. Nie zrozumcie mnie źle – po wbiciu maksymalnego poziomu jest co w tej grze robić. Tylko, że jakoś nie ma po co. 

Twórcy udostępniają nam naprawdę sporo aktywności – od strajków, poprzez public eventy, patrole i różnorodne misje (ratunkowa, bojowa, badawcza, etc.). Problem w tym, że nagrody za nie są tak niezbalansowane, że niektórych nie ma sensu w ogóle robić. By osiągnąć wymagany na rajd poziom ekwipunku, wystarczy skupić się na public eventach, a jeszcze lepiej na heroic public eventach, jeżeli tylko ktoś z naszej drużyny potrafi takowy odpalić. Aktywności te wykonuje się zdecydowanie najszybciej i dają one możliwość zgarnięcia egzotycznego ekwipunku. Po co więc angażować się w jakiekolwiek inne? A z drugiej strony – ile razy można farmić to samo i po co właściwie inne aktywności. No nie rozumiem. Zważywszy jeszcze na to, że aby dostać nagrodę za udział w takim public evencie nie trzeba nawet zbytnio angażować się we współpracę z drużyną, wystarczy raz “klepnąć” któregoś z przeciwników, odczekać do czasu, kiedy towarzysze broni zakończą questa i odebrać swoją nagrodę. 

No ale jeszcze rajd..

który jest przecież najtrudniejszym wyzwaniem. Pokonanie bosa ma być ostatecznym zwieńczeniem wielogodzinnych trudów farmienia wymaganego ekwipunku. Szkoda tylko, że w momencie jego startu rajd był mocno niedopracowany. I to na tyle, że co sprytniejsi gracze bez problemu znajdowali dziury w lokacjach, które doprowadzały ich bezpośrednio do bosa, bez konieczności mierzenia się z poprzedzającymi go potworami. Twórcy zupełnie nie docenili pecetowych wyjadaczy ;) 

Po kilkudziesięciu godzinach w Destiny 2 usunęłam grę z dysku. Nie twierdzę, że nie przyniosła mi ona dużo frajdy, natomiast czuję jak bym spadła z wysokiego konia. Hajp z okazji premiery i wersja na PC oraz początkowe zachwyty i przyjemność z rozgrywki wzniosły mnie na wyżyny by dosłownie kilka dni później po włączeniu gry stwierdzić, że po prostu już mi się nie chce. Nie dlatego, że szybko się nudzę, ale dlatego, że mechanizm gry nie motywuje mnie do wykonywania przygotowanych aktywności. Dodatkowo, cena początkowa – 260,00 zł za grę – wydmuszkę, która po osiągnięciu maksymalnego poziomu oferuje jedynie nudny i powtarzalny grind, niewymagający ode mnie nawet jakiegoś specjalnego skilla, bo jest maksymalnie łatwy, przelewa czarę rozczarowania. Dodatek, który zapowiedziano na grudzień wkurza niemiłosiernie, bo przed oczami mam kolejne złotówki, które Bungie będzie próbowało wyrwać z mojej kieszeni za jakąś dodatkową lokację i trochę wyższy level przedmiotów. Nie idźcie tą drogą i nie kupujcie tego tytułu. Chyba, że za kilka miesięcy, w cenie ~100 zł. 

Zmarnowany potencjał Destiny 2 irytuje niemiłosiernie. A przecież wystarczyło zebrać to wszystko co oferowało Destiny po The Taken King i dorzucić nieco nowości. Nawet to nie wyszło najlepiej. No ale przecież fani i tak kupią, mimo tak wysokiej ceny. Mimo pocięcia tego tytułu na kolejnych XY dodatków, za które co jakiś czas będziemy dopłacać, aż ostateczna cena zakupu całości wyniesie ładnych parę stów. 

p.s. Miło Was tu znowu gościć! :) 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wszystkie moje obawy co do Destiny 2 okazały się słuszne, gra Multi która nie motywuje by grać w nią dłużej i częściej jest słabą grą Multi. Niczym Battlefront 1.

Marcinek pisze:

Niczym większość jak nie wszystkie gry AAA które zostały wydane w ciągu 2-3 lat ;) “zabawa” na dwa góra trzy dni i klikam odinstaluj, jest źle i obawiam się że lepiej nie będzie ;/

Dlatego ja osobiście stosuję technikę “kupuję gry, po kilku msc, na obniżkach przynajmniej 50/60%” :)

Szczerze, to trochę się tego obawiałam po premierze na konsole. Ludzie się nahajpowali, a po 2/3 tygodniach jakoś przycichli, wręcz pisali, że czekają teraz do dodatku. Ja wychowana trochę na WoWie nie przyzwyczajona jestem, że gra, której esencja powinna zaczynać się po wbiciu maksymalnego lvlu tak naprawdę się na tym kończy. A najgorsze, że przecież to samo było przy jedynce, niestety ktoś tu nie uczy się, bądź się uczyć nie chce na własnych błędach ;)