World of Warcraft part 2, czyli jak gaśnie sentyment

World of Warcraft part 2, czyli jak gaśnie sentyment

Kiedy zaczynam pisać jest wieczór 15 stycznia, a od premiery dodatku do World of Warcraft minęło już trochę ponad 2 miesiące. Pamiętam to doskonale, bo w ciągu jednego tygodnia nagle odezwało się do mnie tylu dawnych znajomych, z którymi kiedyś dużo graliśmy, że mocno zajarani czekaliśmy wszyscy aż ten dzień w końcu nadejdzie. Jak to zazwyczaj bywa – początki w nowej rzeczywistości, po dodatku czasem bywają trudne. Jedni byli bardziej wytrwali, a inni spalili się już zaraz na samym starcie. Po 2 miesiącach następuje zaś data symboliczna – koniec zakupionego uprzednio czasu gry. Po takich czasie wiem już na pewno jaki jest Warlords of Draenor i nie omieszkam Wam o tym opowiedzieć :)

Towar limitowany

Pewnie każdy z Was miał w swoim życiu taki moment, że czekał na pojawienie się jakiejś gry. Odliczał dni, wyrywał kartki z kalendarza, cokolwiek. Kończy człowiek szkołę/pracę i biegnie do domu, żeby wypróbować to cudo. Droga do domu, zwykle szybka i przyjemna, dłuży się niemiłosiernie – światła na skrzyżowaniu zmieniają się jak by dłużej i ogólnie wszystko sprawia, że zagrać możemy później niż zwykle. Docieramy w końcu po różnorodnych przygodach, włączamy komputer, instalujemy (o matko jak długo, czemu nie jesteś konsolą?!), po czym naszym oczom ukazuje się to..

world of warcraft kolejka

No i opada mu wszystko, tak jak opadło i mi, i znajomym moim i wielu innym, spędzającym na próbach zalogowania się do serwera po ponad 9 godzin (naprawdę!). No ja rozumiem wszystko, ale że Blizzard? Naprawdę nie spodziewali się takiego zainteresowania nowym dodatkiem, czy też towar deficytowy jest bardziej pożądany? W każdym razie po trzech dniach kolejek liczących po kilka tysięcy osób odechciało mi się grać. Wróciłam po tygodniu, kiedy sytuacja się uspokoiła, a Blizzard w akcie skruchy chcąc zadośćuczynić tej sytuacji dodał każdemu po 5 dni do czasu gry, łaskawcy. Mimo wszystko falstart jednak zaliczony, no ale przecież nie wyrzucę gry przez okno, zatem jedziemy dalej.

Czy to już?

Moje początki Wowa kojarzą mi się z lvlowaniem. Długim, żmudnym, nudnym.. Im dalej w las i kolejny dodatek, tym jakoś łatwiej, szybciej i przyjemniej. Fajnie, że Blizzard pomyślał o tym by samo doprowadzenie postaci do maksymalnego lvlu nie zjadało połowy czasu gry natomiast aż takie uproszczenie wbijania kolejnych poziomów jakie zaproponowano mi w Warlords of Draenor skołowało nawet mnie, chociaż do fanek lvlowania nie należę. No bo bez przesady, nawet najmniej ambitny człowiek w końcu nudzi się przecież czymś, co przychodzi mu z ogromną łatwością. W Warlords od Draenor setny level udało mi się osiągnąć po kilkunastu godzinach gry, w sumie nawet nie wiem kiedy. Nie, że jakieś wyzwanie czy wysiłek włożony w zdobycie nowego ekwipunku. Z jednej strony fajnie, bo można rozpocząć właściwą grę, a jednak dlaczego aż tak szybko?!

Garnizon

Jako, że garnizon miał być jedną z głównych ‘atrakcji’ nowego dodatku do World of Warcraft, to niecierpliwie czekałam na to, aż się pojawi. Pamiętam straszny ‘obowiązek’ z uprawianiem ogródka w Pandarii – dzięki Blizzard, że tym razem mi tego nie zrobiłeś ;) Wszystkie ‘sprawunki’ jakie trzeba wykonać w garnizonie (aby z kolei dostać różnorodne materiały) nie są aż tak nużące jak rzeczony ogródek, natomiast nie wiem dlaczego mam nieodparte wrażenie, że garnizon miał spełnić bardzo ważną dla Blizzarda funkcję – sprawić by gracze byli jeszcze dłużej online. Ogarnięcie całego garnizonu to dobre kilkadziesiąt minut ‘pracy’ i tak naprawdę co niewielki odstęp czasu jest tam coś do odklikania. Garnizon co prawda daje bardzo fajne bonusy w postaci na przykład materiałów do craftingu, ale po pewnym czasie mam trochę wrażenie jak bym grała w symulator farmy. Ciągłe oporządzanie garnizonu staje się po jakimś czasie przykrym obowiązkiem, z którego nijak się wywinąć, bo niby robić nikt nie zmusza, ale ciężko pogodzić się ze stratą bonusowych itemów.

wow-warlords-garnizon

No to może rajdy

Wspólne rajdowanie to było coś co zawsze trzymało mnie w tej grze najbardziej. Wieczorne spotkania na TSie, granie i pogaduchy stały się rytuałem powtarzanym kilka razy w tygodniu. Fajne było to, że razem mieliśmy do pokonania jakieś wyzwanie – czasem mniejsze, czasem większe, ale zawsze takie, które nawet doświadczonym graczom potrafiło sprawić trudność. Od pewnego czasu z zaniepokojeniem obserwujemy trend niejako wychodzenia na przeciw graczom casualowym i dobrze, że producenci pochylają się nad nimi, ale tym razem wydaje mi się, że Blizzard lekko przesadził. Trudność obecnych rajdów z tak zwanego ‘looking for raid’ urąga inteligencji przeciętnego człowieka, ba! Wydaje mi się nawet, że małpa doskonale dałaby sobie z nimi radę. Nie wiem tylko czemu to ma służyć? Naprawdę jesteśmy tak mało ambitni? Czy wyzwanie nie powinno wymagać poświęcenia czasu i pracy, aby jego osiągnięcie dawało nam jakąkolwiek satysfakcje? Nie udało mi się co prawda na własnej skórze odczuć trudności rajdów na poziomie mythic widząc natomiast jak szybko postępuje progres innych gildii, wydaje mi się, że nie jest to wyzwanie rodem z rajdów sprzed kilku dodatków do World of Warcraft, a szkoda.

Pewnie nie jest tak źle

Bo ja to może rozgoryczona jestem. Bo może po raz kolejny spodziewałam się już sama nie wiem czego. Są i też plusy, nie powiem. Nowe modele postaci, mimo iż początkowo ciężko było mi się przyzwyczaić do nieco ludzkich rysów twarzy mojej Taurenki, to jednak wyglądają one dużo lepiej. Nowe lokacje są naprawdę piękne i wyraziste. Leczenie (początkowo) jest naprawdę bardzo dynamiczne. Już nie pamiętam kiedy tak mocno męczyłam się na najmniejszych grupach mobów, bo życie nieubranego tanka skacze niebywale. Dreszczyk emocji niweczy jednak po chwili zdobycie lepszego ekwipunku i znowu wszystko sprowadza się do pilnowania many – dobrze, że to chociaż sprawia mnie osobiście większy problem..

Mimo ogromnego sentymentu i jeszcze większych nadziei na przynajmniej kilka miesięcy fajnego grania World of Warcraf powoli przestaje być tą grą, w która kiedyś bardzo mocno mnie porwała. I mimo to, że nadal uważam, że już nigdy żadnej grze nie uda powtórzyć się sukcesu najsłynniejszego MMO na świecie to jej twórcy poruszają się w kierunku, który już nie do końca mi odpowiada. A może to ja szukam w grach już czegoś innego? Może kiedyś jeszcze się stęsknię, tymczasem WoW zniknął z dysku, a ja idę trenować strzelanie ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kamil Szkup pisze:

Odliczanie dni w oczekiwaniu na premierę jakiejś gry towarzyszyło mi może przez pierwsze 10-15 lat grania, od kiedy ukończyłem liceum i przestałem grać (kilkuletnia przerwa) nie czuję już tych ciarek (tych podczas wyczekiwania, gry na szczęście/na nieszczęście wciąż mnie jarają/rajcują/fascynują/pochłaniają et cetera). Pewnie, że czekam na nowe produkcje, którym kibicuję – sequel Hotline Miami zamówiłem przy pierwszej możliwej okazji – czyli z pół roku temu na kickstarterze przy okazji projektu polegającego na tworzeniu 1/6 skalowych figurek postaci z pierwszej odsłony tej wyjątkowej gry. Nadal emocjonują mnie niektóre gry, ale przestałem ich wyczekiwać z wypiekami na twarzy. Może dlatego, że tak często się sparzyłem? Może dlatego, że generalnie moje oczekiwania wobec tekstów kultury się jakby uśpiły… bo kiedyś wyglądałem przez wyimaginowane okna również za nowymi filmami, książkami, komiksami, albumami muzycznymi. Co do WOW-a – kiedyś spróbowałem (pograłem z 15-20h), żeby wyrobić sobie własne zdanie, i właśnie podczas kontaktu z tym najpopularniejszym na świecie MMO doszedłem do wniosku, że to chyba jedyny gatunek nie dla mnie. Za gówniarza grywałem w MU Online, cieszyłem się wtedy ze stałego dostępu do internetu, bo zaczynałem grać w tę grę na modemie 56kbps ;). Chyba też potrenuję strzelanie, bo przez to, że całe życie gram głównie w cRPG-i i platformówki, to teraz strasznie lamię, zwłaszcza w sieciowych FPS-ach xD.

M. pisze:

Wiem co czujesz, mam tak samo od ładnych paru lat (właściwie od kiedy przestałem się uczyć), często nawet nie śledzę rynku gier, bo coraz popularniejsza się staje tendencja pokazywania mniejszych spoilerów w grach, do tego opis mechanik występujących w nich, jakie mini gry będą, zero odkrywania niespodzianek przez gracza.. dzięki tej postawie niezwykłe było odkrywanie jak duża jest mapa w gta5 i jakie możliwości daje ta gra, czy jakie fajne było nowe deus ex (mowa o human revolution, nie o the fall, porcie z urzadzeń mobilnych;P). Teraz głównie wyczekuję wiedźmina nowego, ale to bardziej z powodu wymagań sprzętowych i ciekawości jak to u mnie pójdzie, niż samej gry..

Kamil Szkup pisze:

Rynek gier śledzę, ale coraz mniej mnie na nim zaskakuje i emocje nie są już tak duże… przynajmniej jeśli chodzi o produkcje triple-A. Nauczyłem się czekać “na chłodno”, obserwować tendencje, analizować zamiast kreślić sobie w głowie obrazki “jak to będzie”. W3 zakupiłem w preorderze, chwilę po tym, gdy można było to zrobić, ale wracając pamięcią do pierwszego Wiedźmina, to zdaje mi się, że był jednak lepszy od drugiego (na takiej zasadzie jak film Metropolis był lepszy niż Avatar). Nie zacieram rąk przed W3, ale mam nadzieję, że się pozytywnie zaskoczę i będzie to świetna gra. Często same mechaniki, o których wspominasz i początkowe misjo-samouczki uwłaczają godności myślącego człowieka – no ale to cena, którą płacimy za to, że gry stały się rozrywką dla mas. Oczywiście zdarzają się wyjątki, które wciąż utrzymują mnie przed monitorem/telewizorem i sprawiają, że zdycham achami i ochami :). Deus Ex był świetny, GTA V też mi się podobało… ale nie czekam dziś na gry tak, jak czekałem na Diablo 2 czy Tekken Tag Tournament. Może trochę zdziadziałem, ale podejrzewam, że wciąż jest we mnie dziecko, zwłaszcza gdy dorwę dobrą produkcję :D.

Nie śledzisz, bo co tu śledzić, jak ciągle dostajemy odgrzewaną papkę a innowacji i ciekawych rozwiązań jakoś nie widać. Może już wszystko było i w związku z tym, że bądź co bądź gram już te “dziesiąt” lat to przecież nikt koła od nowa nie wymyśli. Choć z drugiej strony takie tytuły jak This War is Mine czy Endless Legend mnie osobiście zaskoczyły pozytywnie, więc jednak da się. Trzeba tylko traktować graczy jako odbiorców, których dobrze by było zaskakiwać a nie tylko serwować im coraz lepszą grafikę i wyższe wymagania, bo to nie jest kwestia która decyduje o grywalności danego tytułu. Przynajmniej dla mnie :)

M. pisze:

No właśnie tak jak kolega Kamil napisał, tytuły AAA nie mają już tej magii i magnesu, poza nielicznymi wyjątkami, które wciąż są odgrzewanymi kotletami, bo to wciąż podobny schemat rozgrywki, ale te kotlety są… smaczne jakoś:P
Jedyna nadzieja jest w grach niezależnych, przewinęły się w komentarzach takie tytuły jak Hotline Miami, This War of Mine czy Endless Legend, to wszystko świetne ‘indyczki’, a to tylko parę tytułów z tej grupy, jest znacznie więcej takich perełek:) Ale.. no właśnie, to z reguły mali developerzy robią miłe do pogrania produkcje, bez jakiegoś większego “hype`u” nie wielkie studia, które kiedyś potrafiły zadziwić, dziś część ludzi poodchodziła z tych molochów korporacyjnych, żeby nas zaskakiwać swoimi mniejszymi projektami, a z czasem jak uzbierają trochę więcej pieniążków to zaczną robić większe, dłuższe gry równie czarujące.. oby to tylko nie było błędne koło i z czasem zmienią sie sami w tych od których odeszli..;P

Świetnie napisane. Taka często kolej rzeczy, że Ci niezależni w końcu zataczają koło ;) Ale mam nadzieję, że jeszcze przed przynajmniej kilkanaście najbliższych lat światło dzienne ujrzy sporo perełek godnych uwagi :)

No niestety masz rację, bo im dalej w las (w lata) tym entuzjazm wywoływany przez sztuczny hype na dany tytuł opada. Tym bardziej, że kupując grę w dniu premiery coraz częściej nie możemy się nią cieszyć od razu – a to słaba optymalizacja, a to bugi, a to awarie serwera związane z przeciążeniem (no bo się oczywiście nie spodziewają nigdy, że ludzie będą chcieli w to grać ;)). Ja raczej też niestety już wyrosłam i to nie tylko z WoWa, ale generalnie z MMO, bo to straszni pożeracze czasu, którego w dorosłym życiu pracujący na stu etatach człowiek nie ma zbyt wiele :) Wychodzę z założenia, że jak coś robić to albo na 100% albo wcale, więc jeśli nie mam możliwości poświęcenia odpowiedniej ilości czasu, żeby coś tam zdobyć, to się za to nie biorę. Też rozkochałam się w FPSach właśnie w momencie pierwszego “porzucenia” WoWa. Najpierw był BF3, później BF4, teraz z zapałem męczę CS:GO. Zapraszam do wspólnego pogrania, będzie śmiesznie jak dwie lamy się zejdą ;))) Pozdrawiam!

Kamil Szkup pisze:

Powili leczę się z kupowania preorderów, zwłaszcza że gry tanieją zanim zdążę je uruchomić, nawiasem – chyba skrobnę notkę na blogu na ten temat. Z drugiej strony kupuję jak niemądry, np. wczoraj była premiera Blackguards 2… przed premierą chciałem pograć, uznałem że mam akurat kaprys na growe zakupy, więc nabyłem… ale wczoraj jakoś nie miałem nastroju na tę grę i instaluję ją dopiero teraz, żeby chociaż chwilę z nią poobcować, zanim trafi do jakiegoś bundla :D. Teraz nie mogę doczekać się drugiej odsłony Mirror’s Edge, choć podejrzewam, że nie będzie to gra moich marzeń (obym się mylił!!!), to będę chory, jeśli nie zagram w tę grę w dniu premiery (albo wcześniej). Co do CS:GO, to bardzo chętnie z Tobą polamię :). Cheers!

M. pisze:

“(…) W Warlords od Draenor setny level udało mi się osiągnąć po kilkunastu godzinach gry (…)” Nie przekoloryzowałaś Ewelinko?:P Bo jeśli nie to brzmi strasznie… (oczywiście mowa o levelowaniu od 90 do 100?:P). Z tego co mówił mój kolega to blizzard już od cataclysm`u szedł w stronę casuali i z każdym kolejnym dodatkiem coraz bardziej się to uwydatniało. Sam wprawdzie nie grałem aż tyle w wow`a, ale przez 3 miesiące pograłem na dosyć dużym privie który siedział na ‘królu liczu’ i tam levelowanie jeszcze jakimś wyzwaniem było (chyba 74lvl tam nabiłem przez 3 miesiące takiego w miarę normalnego grania, czasem zdarzały się dłuższe sesje, głównie w weekendy;P), choć to podobno nic w porównaniu do podstawowego wow`a, który nie dawał nawet szansy casualom się zbliżyć do niego, end game podobno był masakryczny tam:P

No więcej niż 20 h nie lvlowałam, serio. Tym bardziej, że z tego co pamiętam premiera była w czwartek, a do następnego wtorku nie dało się grać z powodu kolejek na serwerach. Później dwa wieczory w tygodniu, ale to bardziej szukałam nowości niż wbijałanie levelu. Jedyne co więcej pograłam w weekend i w niedzielę rano była już ‘setka’. No widzisz, bo to zależy kto czego oczekuje od gry. Ja pamiętam WoWa jak był właśnie bardzo mały przyjazny casualom i wymagał poświęcenia bardzo dużej ilości czasu. Rozumiem Blizzarda, że po tylu latach od wydania gry musi wychodzić na przeciw także tym, którzy są niedzielnymi graczami, ale za to chętnie inwestują swoje pieniążki w uruchomiony niedawno sklepik.. ;) Taka kolej rzeczy i smutny kierunek większości gier. Bo przecież nikt nie wydaje ich by robić nam dobrze, tylko by przede wszystkim zarabiać pieniądze :)

Karol Gajda pisze:

Trafiłem na wpis przez przypadek i od razu przypomniało mi się, jak razem z dwoma znajomymi graliśmy w Warcrafta 2 i 3 na zmianę, na jednej konsoli, a kiedy wyszedł World of Warcraft, praktycznie nie odchodziliśmy od monitorów komputerów.

Niestety z każdym tytułem jest tak, że razem z kolejnymi odsłonami traci część swoich starych wyznawców i zyskuje nowych, znacznie młodszych. Takich, którzy są nim tak samo zauroczeni jak ich poprzednicy, tylko kilkanaście lat wcześniej :)

wnawrocki pisze:

Zdaję sobie sprawę, że odkopuję stary wpis- ale dołączyłem do Twojego bloga stosunkowo niedawno. Pobieram sobie wpisy na czytnik RSS i je przeglądam na fonie w wolnym czasie. Ostatnio czytałem właśnie o WoWie (obydwa). Pierwsze co chciałem napisać: mam podobnie jeśli chodzi o odczucia do gier MMO, w które kiedyś tak zagrywałem się… Świetnie tu widać w Twoich dwóch wpisach rozrzut. Oczekiwania, doza wspomnień (świetnych)- po czym siadasz do gry z zaparciem (pewnie przez wspomnienia i świetnych ludzi “z przeszłości”), a tu się cholera okazuje, że to już nie to samo… Ciekawe, czy to przez Nasz wiek się tak dzieje, czy tytuł badziewieje (czy oba te czynniki)..?

W komentarzach wywiązała się ciekawa dyskusja o indykach. Jestem ogromnym fanem małych studiów gier niezależnych. Serce rośnie, kiedy czołowe produkcje rodzą się w Polsce. Mało tego (kwestia została zauważona i poruszona już), te małe studia robią świetnie grywalne gry. Dobre tytuły, do których człowiek siada i… Jest zachwycony. Można się czepiać różnych aspektów (np. przy This War of Mine), ale pełnoprawna gra kosztuje 50zł. W porównaniu do gigantów, których tytuły nie schodzą poniżej 200zł, a które poza cholernie rozwiniętym marketingiem i Hype’em na tytuł, nic nie prezentują- to właśnie indyki są tutaj świetnym odbiciem, a dla mnie osobiście miejscem przytulnym i ze świetną rozgrywką. Ubolewam nad ubisoftem. Przyznam, że ostrzyłem zęby na WatchDogs’a, ale Narzeczona mnie odwiodła od kupna preordera- jakie ja mam szczęście, że jest ktoś taki. Byłyby to wyrzucone pieniądze w błoto. Zostając przy tej firmie: Heroes III HD. Kolejna porażka. Cena wyższa niż uzgadniania, a w samej grze zmienione dosłownie tylko sprite’y.

Pojawiła się też kwestia w komentarzach, że ciężko o wciągające tytuły od tych “wielkich” Twórców. Ciężko mi się zgodzić, bo porządne firemki nadal ciągną świetne tytuły: GTA, czy Wiedźmin. Brakuje nowości… Może, ale co stoi na przeszkodzie odświeżania starych tytułów?

Dziś gracze, którzy kiedyś piracili gry na potęgę są normalnie pracującymi dorosłymi. To my kupujemy gry, na nas zarabiają duże firmy ( i to my, cholera, dajemy się naciągać). Skoro zagrywaliśmy się w takie tytuły jak FIFA97, Quake, SC BroodWar, Heroesów i innych Settlersów i Cywilizacje- to dlaczego (z braku pomysłów na nowinki) nie oddać w ręce graczy odświeżone stare tytuły? Dosłownie odświeżone. Pełnoprawne gry zwierające wszystkie dodatki, z grafiką stojącą na dzisiejszym poziomie, z poprawionymi aspektami, które Tworzyło community..?

Wrócę jeszcze do WoWa i Twojego wpisu Ewelino. Obecna “gimbaza” wkracza na pola gier. Ludzie szukający prostej rozgrywki, nie chcą (lub nie potrafią) zagłębiać się w lore, w historię zdarzeń. Jeśli muszą robić coś długo, to ruszą na prywatne serwery (gdzie można max wbić bardzo szybko), abo po prostu nie zaczną nawet grać. Jeśli Blizzard (w co mocno wątpię) chce mieć napływ nowych graczy (wątpię, gdyż starych jest jeszcze w cholerę), to musi grę dostosować do “nowego” odbiorcy.
Przyznam bez bicia, że grałem w mudy tekstowe, a gdy pojawił się ich następca- mud graficzny o hucznej nazwie “Tibia”- rzuciłem się jak murzyn na bateryjkę. Poziom samozapracia wszystkich zaczynających grać przez telneta w “pierwsze mmo” był ogromny. Dziś ciężko mi uwierzyć, że byłem wtedy w wieku “nowego pokolenia graczy” dzisiejszych. “Graczy”, którzy mając opisane umiejętności postaci wolą napisać post na grupie poświęconej grze na facebook’u, z pytaniem o ten właśnie czar…

Pewnie poddam edycji ten komentarz. Mam wrażenie, że wdarł się haos. W każdym bądź razie świetne wpisy Ewelino i pod Twoim zdaniem (a także Twoich Czytelników) podpisuję się obiema łapkami.

Pozdrawiam ;)

Coraz bardziej mnie zadziwiasz :P Długość komentarza niemal dorównuje wpisowi! :D

Wpis w sumie ciągle aktualny, za wiele się nie zmieniło, nadal nie gram i mam żal do Blizza, że grzebie mój sentyment, no ale cóż poradzisz – nadeszła nowa era graczy, do których rynek musi się dostosować, taki los ludzi starzejących się :P

Pozdrów narzeczoną, bo ma nosa ;) Mi od początku WD nie pasowały i nie miałam zamiaru kupować. Jak zobaczyłam po 3 msc promocję na jakiejś super wyprzedaży – za ok 20 zł, to śmiałam się do rozpuku z tych, co kupili :P Taka mała wredota ;)

Pewnie – zarówno GTA i Wiedźmin to rewelacyjne gry trzymające poziom – ale co ile one wychodzą? Co kilka lat – nie będziemy przecież czekać bezczynnie od premiery kilku co lepszych tytułów. Chcemy dobrych tytułów na przetrzymanie tego okresu! ;) Przynajmniej ja :P Na szczęście w ostatnim czasie wypływa sporo perełek :)

Na szczęście stare grywalne gry nadal tak dobrze działają na graczy – przykładem jest Pillars of Eternity – nawet nie musieli zbytnio odświeżać grafiki – wygląda jak żywcem zdarta z Baldurs Gate – a jak życie pożera ;) Ale o tym szerzej za kilka dni ;)

A koniec wylał miód na me serce ;) Pamiętam jak z uporem ukrywałam książeczki z podpowiedziami jak rozwiązać questy w Baldurs Gate albo Neverwinter Night :d Bo to było wyzwanie – coś samemu odkryć, teraz zanim zawartość gry trafi do graczy, jest już dawno ograna, opisana i zrecenzowana na XY portalach, łącznie z wręcz tutorialami co zrobić by coś zdobyć (;)). Tak jak napisałeś i ja to jeszcze raz powtórzę – nowe pokolenie i konieczność dostosowywania się do wciąż zmieniającego się rynku. Kasa psuje wszystko :P

Dzięki, że Ci się chciało wypluć tyle tekstu! :D

Pozdrawiam!